Contents:
Ojciec był urodzonym demokratą, w każdym widział człowieka. Udzielał ludziom pomocy w różny sposób n.
Stąd przy obiedzie bywało nieraz bardzo urozmaicone towarzystwo. Kiedyś służąca zwierzyła się mamie, że u poprzedniej chlebodawczyni mówiono przy posiłkach obcymi językami. Nie trzeba nam tego było dwa razy powtarzać. Właśnie wtedy stołował się u nas cioteczny brat ojca, Zdzisek Mężyk, student UJ, ogromnie skory do kawałów.
Aby zrobić dziewczynie przyjemność mówiliśmy do siebie w obcych językach, tzn. Ojciec miał wielki mir u robotników, którymi kierował przy budowie dróg. Zachowali go we wdzięcznej pamięci przez długie lata.
Gdy brat mój Adam w czasie okupacji musiał iść do fizycznej pracy, robotnicy z sympatii dla ojca gotowi byli odrabiać naznaczoną na niego część roboty, nieco za ciężką na jego siły, chociaż ojciec nasz już od kilku lat nie żył. W dzieciństwie nasze życie toczyło się zupełnie inaczej niż wasze. Nie było telewizji; radio ukazało się, gdy chodziłam do gimnazjum, i to tylko na słuchawki.
Terenem naszych zabaw był ogród. Z ogrodu warzywnego pomagaliśmy znosić do piwnicy jarzyny. Był to zawsze dzień pełen śmiechu i różnych psikusów. Piwnice były nieoświetlone i stwarzały dogodne warunki od płatania figli. Na przykład jedno kładło się na podłodze, a każde następne przewracało się na nim. Niewybredne to były dowcipy, ale dzieciom, i to szczęśliwym dzieciom, niewiele trzeba do radości. W ogóle nie pamiętam, abym się kiedykolwiek nudziła. Codziennie każde wstawało z głową pełną pomysłów, a że nas było kilkoro, pomysły mnożyły się w nieskończoność.
Oprócz gier ruchowych wymyślaliśmy własne zabawy n. Pod tymi niby drzewami ustawialiśmy grzybki wycięte z papieru, a potem odbywało się grzybobranie. Tak bawiły się miejskie dzieci, które wtedy jeszcze nigdy nie zbierały grzybów w prawdziwym lesie. Nieraz, gdy niespodziewany deszcz przerywał naszą zabawę, jedno przebierało się za księdza i odprawiało Mszę św.
Poza tym mieliśmy własnego stracha ogrodowego, który mógł sparaliżować najlepszą zabawę. Wymyśliliśmy go sobie sami, ale cóż z tego, to był strach. Potem zrozumiałam, że był to odgłos tarcia konaru o konar, a rozlegał się z olbrzymich wiązów, rosnących w końcu ogrodu nad owym dawno zasypanym stawem.
W ogóle lubiliśmy się straszyć; to była swoista przyjemność. Nieraz wieczorem sami siedzieliśmy w kręgu lampy naftowej , każde czymś zajęte; do kuchni wiódł długi korytarz, tam była mama. Nagle jedno podnosiło głowę i z uporem zaczynało się wpatrywać w jakiś punkt, siedząc nieruchomo. Kolejno reszta robiła to samo, pokój zalegała przeraźliwa cisza i nagle wszyscy zrywali się i pędzili do mamy pod opiekę.
Nieraz pod nieobecność mamy dyżurował przy nas najmłodszy jej brat Kazimierz, wtedy uczeń szkoły średniej. Stłoczeni w kącie kanapy, wpatrywaliśmy się w okno, a wujek recytował: Hej, sowy, puchacze, kruki, i my nie znajmy litości. To było nasze pierwsze zetknięcie się z wielką poezją romantyczną.
Raz wujek chciał zabawić płaczącego Adama lampą wiszącą u sufitu. Szybko pociągnął, wyleciała z niej lampa naftowa i stłukła się. Na podłodze powstała wielka plama z nafty. Patrzyliśmy na to ze zgrozą, a jednocześnie z ulgą, że to nie któreś z nas spłatało tak kłopotliwy figiel.
W niepogodne dnie bawiliśmy się w domu sami. Brat Marian zawsze uświetniał te nasze zabawy. Gdy bawiłyśmy się w szkołę lalek, za które odrabiałyśmy lekcje i pisałyśmy klasówki, on zjawiał się jako inspektor. Gdy bawiłyśmy się w mamy i pielęgnowałyśmy nasze dzieci, on przyjmował rolę lekarza i zapisywał im różne soczki, które wypijałyśmy za nasze dzieci, nieraz całkiem skiśnięte; albo okryty kapą z łóżka stawał się księdzem i chrzcił kolejno nasze pociechy. Aby móc szyć sukienki dla naszych lalek, nauczył się szyć na maszynie, rysował żurnale.
Pokazywał naszym koleżankom sztuki magiczne. Mamusia potrafiła pożytecznie wypełnić nasz czas. W antykwariacie kupiła obszerną zoologię z obrazkami. Z mnóstwem obrazków.
Oglądaliśmy ją tam i z powrotem i znowu od początku. Świat zwierząt, ptaków, gadów itp. Nazywaliśmy je na wyrywki. Ojciec napracował się nad dekoracjami, malował je osobiście, mama była reżyserem. Widownię stanowili: obie babcie, dziadzio, rodzeństwo mamy, kolega wuja grał w antraktach na mandolinie. Aktorzy nie popisali się nadzwyczajną grą, ale goście patrzyli z pobłażaniem. Marian część swojej roli Baby Jędzy odegrał stojąc tyłem do publiczności, ja przestraszyłam się Adama wilka, kiedy wszedł na czworakach okryty kożuchem, bo nie widziałam go przedtem w przebraniu.
Do wielkich przyjemności należały coniedzielne odwiedziny u cioci Walerci. Dopóki byliśmy mali, ten punkt programu trwał nieodmiennie. Mama miała wiele wspólnych tematów do poruszania z siostrą, również mężatką i matką prawie takiej samej ilości dzieci. My bawiliśmy się innymi zabawkami w zwiększonym towarzystwie. Nigdy nam to nie spowszedniało, chociaż droga na ul. Królowej Jadwigi dla naszych małych nóg wydawała się bardzo daleka.
Sprzedam kask narciarski z goglami dla dziecka rozmiar M obwód cm kolor czerwony stan idealny po jednym sezonie używania. Kierowca, by zostawić pojazd na parkingu, musi zatrzymać auto przed terminalem wjazdowym i pobrać bilet, wówczas szlaban się podniesie. Prace z innych instytucji to indemnify The Licensee against any losses or unenforceable that part. Mile widziane doświadczenie na podobnym stanowisku. Potem szczyt z Korony Ziemi. Wymagana własna działalność, wiek min.
Ciocia Walercia była najlepiej sytuowana z córek babci. Dzieci miały piękne książki, a ogród tak był różny od naszego, który nam już spowszedniał. Pamiętam niektóre z wierszyków. Na przykład:. Na bezrybiu i rak ryba, a gdy nie ma się konika, to i kozę się zaprzęga i wio naprzód się pomyka. Jaka mądra myśl w nim się mieści, nieraz w życiu go cytowałam.
Tam, w ogrodzie cioci Walerci obecnie u cioci Marylki używaliśmy na huśtawce, z której kiedyś spadłam właśnie pod nogi pasącej się kozy. Ta, liżąc mnie językiem, życzliwie przywołała do przytomności. Obfitość ich wprawiała nas w zachwyt, a smaku tych gruszek mojego dzieciństwa nigdy nie zapomnę.
Stara grusza podobnie rodziła owoce w dzieciństwie mojej matki i teraz jeszcze można się u cioci Marylki raczyć muszkatkami, chociaż drzewo, jako bardzo wiekowe, uschło już do połowy, a gruszeczki z roku na rok stają się mniejsze. Ciocia Walercia Florczykowa, młodsza siostra mamy, cichutka, oddana rodzinie, zjawiała się zawsze tam, gdzie była potrzebna, rzadko tam, gdzie mogłaby się zabawić.
Niezwykle spokojna i zrównoważona, za towarzysza życia miała człowieka o niespożytej energii i silnej indywidualności. Zestawienie: ogień i woda. Piotr Florczyk nie był w rodzinie przybyszem, zawsze do niej należał. Matka Piotra, Maria Brygida z Zadurów, była jedną z licznych ciotecznych sióstr babci Antoniny i to właśnie tą najbardziej lubianą, stąd i dzieci wzajemnie się lubiły.
Piotr był bardzo żywym dzieckiem.
Kiedyś wyciągnięty spod kopyt końskich poniósł uszczerbek na urodzie zniekształcenie nosa , ale nic mu to w życiu nie zaszkodziło. Cieszył się ogólną sympatią i miał bardzo kochającą żonę. Brat Piotra Florczyka hipoteza.