Jeszcze chwila, a straci nad sobą kontrolę. Była tak bardzo zmęczona i znużona. Miała dość życia w strachu, bezsennych nocy, wiecznego napięcia i wyczekiwania na kolejne anonimy. Ledwie się budziła, natychmiast zaczynała się zastanawiać, co przyniesie kolejny dzień, co złego może się zdarzyć. Od tego czasu nic się nie wydarzyło — próbował ją uspokoić, jednak z miernym skutkiem. Widząc, że Roy z zadowoleniem kiwa głową, wybuchła: — Posłuchaj, nie pamiętam, kiedy ostatnio przespałam całą noc!
Zresztą tak samo jak ty. Nie możemy udawać, że wszystko jest w porządku! Corrie nie uważała się za eksperta w dziedzinie zabezpieczeń i dochodzeń, jednak nawet ona wiedziała, że czas przedsięwziąć zdecydowane kroki. Najlepiej byłoby poprosić kogoś o pomoc. Chodzi o coś, co wydarzyło się na długo przed naszą przeprowadzką do Cedar Cove. Każdego gliniarza nawiedzają takie wątpliwości. Rozmyśla, co mógł zrobić inaczej, by zapobiec jakiemuś nieszczęściu. Poczucie żalu i winy dręczy niemal wszystkich, gliniarze nie mają tu monopolu. Czy czegoś żałujecie?
Może kogoś niesłusznie aresztowałem? Może chodzi o moje zeznania w sądzie? Jestem niemal pewien, że to jakaś sprawa z czasów, kiedy służyłem w policji w Seattle. Nie widzisz, jak mi z tym ciężko? Gdyby chcieli się zemścić, nie zawracaliby sobie głowy przysyłaniem pocztówek. Na pewno nasz prześladowca wreszcie popełni błąd, a wtedy go dopadnę i będzie po sprawie.
Skinął głową i wyprostował się. Corrie ujęła jego dłoń i uścisnęła. Roy zajrzał jej głęboko w oczy. Wiedziała, że ją kocha i pragnie chronić. Spłynął na nią spokój, chociaż zdawała sobie sprawę, że to tylko chwilowe odczucie. Może reagowała zbyt gwałtownie, ale była bardzo wyczerpana. Poczułaby się o niebo lepiej, gdyby przestała ją męczyć bezsenność. Gdy otworzyły się drzwi do biura, Roy puścił dłoń żony i wstał zza biurka. Lata służby w policji nauczyły go czujności.
Wiedział, jak wysoką cenę można zapłacić za moment nieuwagi. Weszła do gabinetu. Była podobna do matki, ciemnowłosa i drobna. Zawsze przynosiła do domu świadectwa z wyróżnieniem, ale nie miała wielu przyjaciół. Rówieśnicy nie chcieli zadawać się z córką policjanta. Na studiach spędzała mnóstwo czasu w bibliotece, nie korzystała z uroków życia, nie chodziła na randki. Corrie trochę się tym martwiła, ale miała nadzieję, że córka wkrótce ułoży sobie życie. Oby blisko nas, pomyślała. Szpital, w którym zatrudniła się Linnette, był dość daleko od ich domu.
Corrie dobrze znała ten dom, mijała go podczas codziennych spacerów.
Dwupiętrowy budynek znajdował się blisko portu i biblioteki, roztaczał się z niego przepiękny widok na zatokę. Wspaniałe miejsce. Roy wciąż troszczył się o córkę, niestety nie umiał okazywać dzieciom czułości, zwłaszcza synowi. Mack i ojciec nieustannie darli koty. Według Corrie byli do siebie zbyt podobni. Wyglądało to tak, jakby Mack doskonale wiedział, co powiedzieć, by wyprowadzić ojca z równowagi. Zresztą Roy też nie był bez winy. Nie umiał słuchać syna, reagował zbyt gwałtownie na jego wypowiedzi, nie darzył zaufaniem.
Stosunki między nimi były tak napięte, że woleli się unikać. Corrie bardzo cierpiała z tego powodu, czuła się rozdarta, nie wiedząc, po czyjej stronie stanąć. Na szczęście córka, o dwa lata starsza od brata, zawsze świetnie się dogadywała z ojcem. Linnette z ożywieniem rozprawiała o planowanej przeprowadzce i nowej pracy. Corrie co jakiś czas przytakiwała, ale robiła to zupełnie odruchowo, ponieważ myślami błądziła gdzie indziej. Kiedy Roy wrócił do pracy, Corrie ruszyła do swojego biurka, a Linnette podążyła za nią.
A tata… Jeszcze nigdy nie widziałam u niego takiego twardego, nieustępliwego spojrzenia. Niestety Linnette jest bardzo uparta, pomyślała Corrie. Oczywiście po ojcu. Była ostatnią osobą, z którą chciałaby porozmawiać o anonimach. Kiedy będzie już po sprawie, wszystko jej wyjaśni, pośmieją się z dawnych obaw, ale teraz… Teraz z pewnością lepiej nie obarczać Linnette ich kłopotami.
Linnette usłuchała go niechętnie, ale najpierw zerknęła na drugą stronę pocztówki i zobaczyła duży czerwony napis:.
Zaraz pod powrocie postanowił dociec, kto go zadenuncjował. Drużbice , bełchatowski, Łódzkie. Na szczęście nie było fotografii, bo trafiłaby do gabloty, gdzie trafiały wszystkie nadesłane zdjęcia dziewczyn kotów. Wykradały je z plecaka i mieszały ze swoją bielizną, do której nigdy nie pozwalały mu się zbliżać. Zadzim , poddębicki, Łódzkie. Tak przetrwał do końca wojny, do wyzwolenia przez Rosjan.
Zadowolona z życia Charlotte Jefferson-Rhodes krzątała się po kuchni, przygotowując olbrzymią porcję rogalików cynamonowych. Ben je uwielbiał. Przeżyła sześćdziesiąt lat jako Charlotte Jefferson, toteż trudno jej było przywyknąć do myśli, że od niedawna nazywa się Rhodes.
Kobiety w jej wieku nie oczekują już zbyt wiele od życia, ale jej się poszczęściło. Spotkała Bena, przeżyła cudowny romans. Charlotte imponowała jego rozległa wiedza oraz łatwość, z którą odnajdywał odpowiednie określenia. Nie było jednak w nim pychy wszechwiedzącego. Zawsze wypełniał pola krzyżówki ołówkiem, tak na wszelki wypadek, gdyby jednak się pomylił.
Lubiła piec, a teraz, gdy ktoś doceniał jej wysiłki, sprawiało jej to jeszcze większą przyjemność. Miło starać się dla kogoś, kto to docenia.
Jej mąż, którego poślubiła trochę ponad miesiąc temu, był naprawdę przystojnym mężczyzną. I cóż z tego, że cztery lata młodszym od niej? Ani dla niej, ani dla niego wiek nie był najważniejszy. Można być piękną panną młodą, nawet gdy ma się siedemdziesiąt siedem lat. Po raz pierwszy wyszła za mąż bardzo młodo, tuż po zakończeniu wojny.
Właściwie nie było w tym nic niezwykłego, w owych czasach kobietę, która ukończyła dwudziestkę, uważano za starą pannę. Wraz z Clyde'em Jeffersonem zamieszkali w Cedar Cove, tutaj wychowały się ich dzieci. Córka Olivia nadal tu mieszkała, była sędziną w sądzie rodzinnym. Syn Will przeprowadził się do Atlanty. Charlotte spędziła w Cedar Cove większość życia. Lubiła to miasteczko malowniczo położone na przylądku Kitsap, oddzielone od Seattle Zatoką Pugeta.
Miało siedem tysięcy mieszkańców — wystarczająco mało, by człowiek czuł się tu swojsko, i wystarczająco dużo, by powstał tu szpital. Nowy szpital zostanie uroczyście otwarty w połowie listopada. Charlotte wręcz puchła z dumy na myśl, że ta placówka powstała dzięki wysiłkom jej, Bena oraz przyjaciół z Klubu Seniora. Olivia początkowo przyjęła ich inicjatywę bardzo sceptycznie. Ostatecznie w oddalonym o pół godziny jazdy Bremerton był spory szpital i dobrzy lekarze.
To wszystko prawda, jednak na przykład przy atakach serca półgodzinne oczekiwanie na przyjazd karetki to cała wieczność. Każda minuta jest cenna, każda może zadecydować o czyimś życiu. Ben podzielał opinię Charlotte, zresztą właśnie ta sprawa ostatecznie ich połączyła. Zostali razem aresztowani, gdy wzięli udział w pokojowej demonstracji na rzecz powstania szpitala. Przyjaciele nie opuścili ich w biedzie, stanęli za nimi jak jeden mąż.
Na myśl o tym, jak wiele osób udzieliło im wsparcia, do oczu Charlotte napłynęły łzy wzruszenia. Najważniejsze, że szpital wreszcie powstał, a wielu ludzi znalazło w nim zatrudnienie. Kiedy rozległ się dzwonek telefonu, Charlotte bezwiednie zerknęła na zegar kuchenny. Zastanawiała się, kto może od niej czegoś chcieć w sobotni poranek, ale ze zdumieniem stwierdziła, że już dochodzi dziesiąta.
Zauważyła, że Henry, jej ukochany kocur, śpi smacznie na kolanach Bena. Co za postęp, pomyślała zadowolona. Henry był o nią wściekle zazdrosny, nie znosił gości, toteż na początku niezbyt dobrze znosił stałą obecność Bena.