Contents:
Ponieważ miał, jako jedyny, dres koloru khaki to natychmiast wtapiał się w otoczenie. Białe tenisówki, by go nie zdradzały, przyciemnił nacierając je brązową pastą do butów.
Jesień tego roku była cudownie piękna i ciepła. Buki, graby i dęby, wiele płaczących wierzb i innych gatunków drzew zrzucały żółto czerwone liście tworząc w parku i lesie kolorowy dywan. Dorodne świerki dawały przyjazny cień, w którym można się było skryć przed okiem każdego podglądacza. Randki z Ziutą stawały się coraz bardziej gorące i hamowała ich chyba tylko obecność Kostka i koleżanki Ziuty, z którą tamten chodził.
Spotykali się teraz prawie codziennie. Maro martwił się trochę o postępy dziewczyny w szkole, ale powiedziała, że ma same dobre stopnie i kiedyś nawet na dowód tego przyniosła mu pokazać swoje zeszyty z ocenami.
siemanko, czy ktoś z Was był na speed dating? ja wczoraj byłem już po raz trzeci i dziś otrzymałem wyniki - jak zwykle nikt nie chce mnie. Czasami wystarczy minuta lub dwie i już wiesz czy ktoś jest warty Twojej uwagi. to jest właśnie zaleta speed dates. Jest bardz duża szansa że.
Zresztą dużo rozmawiali o przerabianych przedmiotach. On opowiadał jej o zwierzętach, roślinkach, pomagał na kolanie rozwiązywać trudniejsze zadania z matmy, fizyki, gramatyki czy też streszczał jej lektury albo donosił gotowe już wypracowania. Ona opowiadała mu o tkaninach, szwach, tasiemkach i modnych krojach oraz śpiewała piosenki.
Dużo rozmawiali o swoich zainteresowaniach, a szczególnie o jego koniach. Pewnej niedzieli, gdy Maro miał legalną przepustkę na kilkugodzinny trening, wybrali się na daleki spacer, za kąpielisko, gdzie drugiego dnia swego pobytu w Miliczu, Maro urządził sobie schładzającą krew kąpiel. Gdy dotarli do lasu za kąpieliskiem chłopak opowiedział jej o Białej Damie i swoich sennych marzeniach, o mundurze i wrednym wychowawcy, o kąpieli na golasa w tym miejscu, o późniejszej bójce w parku i swoich losach z bałucką ferajną.
Przemilczał tylko epizody z Lolą i swoimi innymi dziewczynami. Panienka słuchała jego opowieści, jak baśni, i tylko głaskała go po ręce przytulając się ufnie. W pewnym momencie usłyszeli na drugim brzegu rzeki rżenie koni. Woda była wartka i zimna.
Napisano Listopad 27, Od tej chwili wpadł w wir pracy. Twojej kobiety ani Twoich rodziców nie wypowiadałem. Podobno i ona była właśnie taka. Zajęcia muzyczno-plastyczne.. Autor: gfx Mokotów m.
Maro kazał jej zamknąć oczy i nie podglądać. Rozebrał się od pasa w dół, wcisnął spodnie, gatki i tenisówki pod bluzę dresu i wziął ją na ramiona. Była lekka, zręczna i trzymała się go za włosy, gdy przekraczali ostrożnie wodę. Na drugim brzegu szybko się ubrał i pobiegli w kierunku pasących się na łące dwóch wypasionych wiejskich koni. Ziuta chodziła do szkoły krawieckiej i sama szyła sobie większość ciuszków. Tego dnia miała na sobie wysokie botki, luźne spodnie typu pumpy, sweterek i ciepły kubraczek wykończony przy szyi kawałkiem futerka. Na krótkich włosach nosiła okrągły toczek bez daszka wiązany pod szyją długim rzemykiem.
Podeszli do koni.
Były nieufne, więc, stanęli obok nich przytuleni do siebie i czekali. Po kilku chwilach i zachęcie w postaci stonowanego cmokania jeden z koników podszedł, by ich obwąchać. Za chwilę przyszedł i drugi. Maro poklepał je po szyi i delikatnie wsunął jednemu dłoń do pyska, w szczelinę pomiędzy zębami. Konik obruszył się za tę obcesowość, ale pozwolił nadal głaskać się po szyi, kłębie i chrapach. Dał też do sprawdzenia wszystkie cztery nogi, co zwiastowało, że nie jest dziki. Na głowie miał prosty skórzany kantar. Kawałek wyciągniętego z kieszeni dresu sznurka Maro przełożył mu za zęby i przesunął przez kółka kantara robiąc prymitywne wędzidło i wodze.
Stanął do konika bokiem i po jego kolanie Ziuta wdrapała się na grzbiet czworonoga. Trzymając go krótko za wodze Maro ruszył na obchód łąki. Ziuta siedziała popiskując cichutko z wrażenia. Koń szedł spokojnie przy nodze Maro, nie tulił uszu, nie wzdrygał się, nie machał ogonem. Łąka była bardzo duża i ogrodzona niskim płotem z kolczastego drutu. Kiedy zrobili już kilka okrążeń chłopak poprowadził konia na środek łąki, do wypalonego ogniska gdzie stało kilka drewnianych pieńków.
Wszedł na jeden z nich i usiadł za Ziutą. Koń zdrętwiał i zaczął kiwać głową w górę i w dół, ale Maro kontrował go delikatnie sznurkiem i uspokajał głosem.
Siedział za bardzo z tyłu i gdy udało mu się przepchnąć, po śliskim grzbiecie, nieco do przodu swoją partnerkę, usadowić i połechtać bok konia piętami ten ruszył, a właściwie skoczył do przodu. Przyrodzonym chodem konia jest stęp albo galop, a nie powolny kłus, więc, nagle nasi ujeżdżacze znaleźli się w powietrzu, potem znowu na grzbiecie i trzymając się grzywy pognali przez trawy.
Daleko nie ujechali. Przy ogrodzeniu galopujący bachmat zatrzymał się nagle i młodzi, nie wiedząc, kiedy, wylądowali za drutem, na miękkim polu z ledwie wschodzącą oziminą. Nic im się nie stało, choć ubranka były nieco powalane ziemią i piaskiem. Otrzepali się szybko i pognali radośnie brzegiem rzeki w kierunku mostu na szosie. Po drodze, w melioracyjnym rowie obmyli ręce, gębule i oczyścili ubrania. Spodnie trzeba było jednak zdjęć, bo po czyszczeniu były mokre. Maro zrobił z patyków i resztek sznurka krzyżaki, na których rozpięli dres i pumpy. Sami zapadli w osłoniętej ze wszystkich stron nadbrzeżnymi krzewami miniaturowej polance.
Ułożyli swoje zmarznięte pupy na bluzie od dresu i kubraczku przytulając się mocno, całując i szepcząc czułe słówka do uszu. Po chwili Maro leżał na plecach, a Ziuta ułożyła się płasko na nim wciskając swój miniaturowy brzuszek w jego żołądek. W powietrzu buzowało stado feromonów. Ot, Natura. Kiedy chłopak wziął w rękę mały, gorący i twardy pośladek dziewczęcia, w jego wnętrzu zagrały orkiestry dęte, jak na śląskiej paradzie. A kiedy wolną ręką objął drugi to był, to już symfoniczny koncert. Podnieconym szeptem wychrypiał Ziucie do uszka: - Mam taką straszną ochotę je pocałować.
Pozwolisz mi? Gładziła go po włosach, uszach, twarzy. Całowała i całowała. Wreszcie, już odprężona, zaczęła szeptać do jego ucha: - Mój ty najdroższy, mój ty mężczyzno, mój ty kochanku, mój ty wariacie. Jak ja Cię kocham. Zawsze już będziemy razem. Możesz ze mną robić, co zechcesz. Będę Twoją księżniczką i niewolnicą.
Twoim drugim ja. Twoją drugą połową. Patrzył w jej oczy i widział oddanie i pełną akceptację tego, co powie lub zrobi. Uśmiechnął się, odprężył i ujął jej twarz w swoje spocone dłonie. Potem zamknął jej usta pocałunkiem trwającym wieczność. Kiedy zrobiło się zimno szybko ubrali się i cichaczem, brzegiem rzeki i wałami pobiegli w kierunku starego zamku trzymając się za ręce.
Maro otworzył oczy i popatrzył na siedzących w przedziale ludzi. Wszyscy drzemali, jak i on przed chwilą. Ojciec też. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął portfelik, otworzył go i zapatrzył się w oczy dziewczyny. Swojej dziewczyny. Swojej przyszłej żony, jak święcie wierzył.
Widział jej zapłakane ślepka, gdy żegnali się na ostatniej randce. Wiedział, że smutno mu bez niej będzie w wakacje, ale taki już los nieletnich dzieci, bo w większości spraw ich dotyczących zazwyczaj decyzje podejmują rodzice lub opiekunowie. Obiecał jej, że będzie, co tydzień pisał długie listy. Pociąg wyrównał swój bieg i Maro znów przymknął oczy. Pisał wiersze i bardzo lubił je recytować swoim podopiecznym. Była to także forma kary gdyż trzeba było wysłuchać nie tylko umoralniającej tyrady, ale także kilku wierszy o lesie, zwierzątkach i życiu leśnych ludzi.
Nie daj Boże, jak ktoś go zachęcił dobrym słowem albo psim spojrzeniem. Wtedy wszyscy obecni w sali byli skazani na wysłuchiwanie długaśnych monologów Pana Etyka i Poety.