Contents:
Zamówienia rocznej prenumeraty: poprzez stronę internetową www. Choć minęło wiele lat, odkąd wyprowadził się z Siedlec, każda okazja, aby zawitać do nich ponownie, jest świętem. Podobnie jak każda inna sposobność dotknięcia stopami podlaskiej ziemi, która bywa powrotem do korzeni, inspiracją, pokarmem dla duszy, wytchnieniem lub samotną wędrówką. Zenon Żyburtowicz, reporter, artysta, fotografik i podróżnik, nieustannie odkrywa zakamarki Wschodu, na który jest zaprogramowany. Jak wspomina Pan tamten okres?
Czy dorastanie na Podlasiu było sielskie i anielskie?
Choć wówczas kobiety rodziły już w szpitalach, moja mama powiła mnie w domu w towarzystwie akuszerki. Z opowieści wiem, że stało się to o nad ranem. Mieszkałem tam do Jeździłem na nim do leżących w pobliżu Siedlec wiosek.
Do dziś. Były tam piękne lasy, w których podczas wojny ukrywali się partyzanci. To miejsce intrygowało mnie zapewne dlatego, że słyszałem o nim w opowieściach dziadka.
Chodzą mi też po głowie nazwy: Kózki, Mierzwice, Platerów, Mielnik, ale właściwie nie wiem, dlaczego. Możliwe, że jeździłem tam wraz z dziadkami do ich przyjaciół. Dziadek miał piękną i bogatą przeszłość. Brał udział w bitwie warszawskiej, był w AK, walczył w partyzantce,.
Kiedy wspominał mi, że jeździł bryczką do Sarnak albo Łosic, wydawało mi się to takie oczywiste. Dziś, jak na to patrzę, już takie oczywiste nie jest. Ponieważ dziadek działał w podziemiu, opowiadał mi o przygotowaniu i przebiegu zamachu na Fabischa — komendanta Siedlec, który wydawał wyroki śmierci. W końcu AK wydało takowy na niego. Dla dziecka nie było to interesujące, nie chciałem wtedy słuchać tych opowieści, myślałem: co ciekawego mogą przekazać mi starzy ludzie?
A potem miałem żal do siebie, że nie skorzystałem z szansy dowiedzenia się tylu ciekawych rzeczy i bycia dumnym z rodzinnych historii, które mógłbym przekazać dalej. Jest mnóstwo pytań, które zadaję sobie w związku z tymi wydarzeniami, ale odpowiedzi na nie nigdy nie poznam. Stefana Wyrzykowskiego, cenionego wówczas na Podlasiu nie tylko jako dowódcę, lecz także jako człowieka.
Myślę zresztą, że to właśnie na jego cześć nadano mi imię, które on przyjął jako pseudonim: Zenon. Ojciec miał patriotyzm w genach. Jego rodzice posiadali majątek na terenie dzisiejszej Białorusi. Decyzja była dla nich oczywista, zostawili dwór i osiedlili się na Podlasiu. Dwa lata temu wybrałem się razem z ciotką w tamte okolice. Po wojnie majątek był siedzibą NKWD, później. Sad, który znajdował się wokół niego, rozparcelowano na działki, postawiono w nim budynki robotnicze.
Katolicki portal randkowy Chrześcijańskie Randki to miejsce, w którym łączymy ludzi. Przez nasz serwis poznasz ciekawe osoby, zaprzyjaźnisz się i zakochasz. Coś dla ciebie, czyli: szukam prawdziwej miłości, męża, żony; szukam przyjaciół - portal dla osób sobie przeznaczonych.
Popatrzyłem na to ze smutkiem. Niedawno okazało się jednak, że historia zatoczyła koło, bo moi dalecy krewni postanowili ten dworek wyremontować i w nim zamieszkać. Tym samym majątek wrócił do naszej rodziny, choć okolica nie ta, a i mieszkańcy niechętnie patrzą na przybyszów z Polski. Jako ciekawostkę dodam, że w tamtych czasach cała osada, w której mieszkali dziadkowie, liczyła 36 rodzin Żyburtowiczów, więc trochę nas tam było.
Lexi belle prostytutka portale bez płyt sex randki Lubowidz ogloszenia kobiet gdańsk prywatne owłosienie randki ukraina. Słonecznej w Pilawie kwotę 1,39 mln zł. Żywo włączyli się w jego realizację goście z zagranicy. Poza wywiezieniem i utylizacją podrzuconych odpadów, zdjęto także warstwę ziemi nasiąkniętą olejem. Prywatnie mama dwóch uroczych córeczek. Mimo to podjęłam wyzwanie, z czego dzisiaj bardzo się cieszę.
Czy dom dziadków stoi tam nadal? Znajduje się w samym centrum Siedlec, przy zbiegu ulic Floriańskiej i Sienkiewicza,. Naprzeciwko domu moich dziadków było liceum im. Bolesława Prusa, które zresztą jest tam nadal. Jest we mnie pokusa, żeby kiedyś tam zajrzeć, może zapukać do mieszkania, w którym się urodziłem, choć nie wiem, kto tam teraz gospodarzy. Z drugiej strony, coś mnie przed tym powstrzymuje.
Na pewno nie chciałbym zakłócić spokoju ludzi, którzy tam teraz mieszkają, stworzyć jakiejś nieprzyjemnej sytuacji, ale jest też we mnie lęk przed powrotem. Wiem z doświadczenia, że jak powtórnie przybywa się gdzieś, gdzie przeżyło się wspaniałe chwile, to można się rozczarować, bo pewnych rzeczy nie da się. Bardzo chciałbym, aby obraz mieszkania, z którego wyjechałem, został taki, jaki noszę w sercu i w pamięci, więc boję się tej nowej rzeczywistości, którą mógłbym tam zastać.
Pamiętam też babcine zupy, zresztą do dziś obiad bez nich dla mnie nie istnieje. Do większości jem ponadto chleb, co jest podobno charakterystyczne dla ludzi pochodzących ze Wschodu. Czy na myśl o szkole w Pana sercu robi się równie ciepło, jak na myśl o domu dziadków? Miałem polonistkę, która pewnego razu powiedziała mi, że jestem z Kresów, choć nie bardzo wiedziałem wtedy, o co chodzi, byłem bodajże w drugiej klasie.
Potem zacząłem zwracać na to uwagę i zdałem sobie sprawę, że nazwiska tych największych — Sienkiewicz, Mickiewicz, Karłowicz — kończą się taką właśnie zbitką, choć oczywiście nie ośmielam się do nich porównywać.
Zresztą jakaś część mnie zawsze tam będzie. Wjeżdżam tam i czuję po prostu. Do dziś, kiedy tylko mam okazję choćby przejechać przez Siedlce, zawsze z niej korzystam. Wjeżdżam tam i czuję po prostu inny klimat. Nie potrafię tego określić, to jest coś bardzo dziwnego. Od razu uśmiecham się wewnętrznie. To chyba nawet nie chodzi o dzieciństwo. Jest w nim coś takiego, czego nie potrafię określić. Może to ta nieskażona jeszcze przyroda, może pewnego rodzaju sielskość.
Nie wiem, niech nazywają to poeci i utalentowani pisarze. Mam jeszcze kilku kolegów, z którymi utrzymuję kontakt, więc jest to dobra okazja do spotkania. Siedlce są mi bliskie w sposób naturalny, ale z przyjemnością odkrywam inne miejsca na Podlasiu, których wcześniej nie znałem. W poszukiwaniu pięknych plenerów odkryłem tam wiele miejsc, które mnie urzekły. Z sentymentem myślę też o Janowie Podlaskim, który za każdym razem, kiedy do niego przyjeżdżam, robi na mnie ogromne wrażenie.
Miał pan okazję poczuć na plecach jej oddech? Jeszcze w czasach studenckich przepłynąłem na tratwie Wisłę z Warszawy do Gdańska, a potem Narew — spod Białegostoku do Zalewu Zegrzyńskiego. Do pełni szczęścia brakowało mi spływu Bugiem, do czego wraz ze znajomymi przymierzyłem się kilkanaście lat później.
Co prawda nie udało nam się wtedy zbudować tratwy, ale wypożyczyliśmy dwie stare łodzie jachtowe i związaliśmy je linami, żeby zrobić coś na kształt domku z możliwością spania, gotowania i schronu przed deszczem. Zwodowaliśmy je pod białoruską granicą i przez dwa tygodnie płynęliśmy z prądem rzeki Bug, ciesząc się tym, co widzieliśmy.
Któregoś dnia, kiedy zbliżał się zachód słońca, zwyczajowo ulokowaliśmy się na brzegu, rozstawiliśmy stolik i szykowaliśmy się do kolacji. W pewnej chwili zdałem sobie sprawę, że po naszej stronie rzeki jest pusto, po przeciwnej zaś znajdują się wędkarze i rozstawione namioty. Nie zastanawiając się nad przyczyną tego stanu rzeczy, wziąłem aparat i poszedłem fotografować pejzaże, znajomi zaś zostali, aby przygotować posiłek. Wszędzie było pusto, w oddali zobaczyłem tylko pasące się krowy, więc skierowałem się w ich kierunku.